Tylko SZEF, a może już PRZYWÓDCA?

PRZYWÓDCA – to kto? Jakie ma cechy, umiejętności, wiedzę? Z jakimi ludźmi musi współpracować aby realizować własne wizje?
Czy miałeś okazję z taką osobą współpracować? Jeżeli Tak, to czy potrafisz odpowiedzieć na powyższe pytania? Odpowiedź zapewne nie jest prosta.
Gdy wracam pamięcią do moich doświadczeń zawodowych na myśl przychodzi mi mój pierwszy dyrektor. Był to jedyny przełożony, który miał najwięcej cech przypisywanych przywódcom. Cechowała go odwaga. Potrafił podejmować mało popularne decyzje kierując się dobrem firmy i ludzi w niej pracujących. Nie ulegał naciskom, jeżeli był przekonany do swoich racji – racji które były racjonalne.
Świetnie komunikował się z pracownikami bez względu na zajmowane stanowisko, zarówno z kierowcą, sprzątaczką jak i kierownikiem działu. Przychodząc do firmy pierwszy mówił „dzień dobry” każdej napotkanej osobie. Były to lata 80-te ubiegłego wieku, a on prosił, aby mówić do niego po imieniu. Mimo, że miał zaledwie około 36 lat nie kryję, że nie byłam w stanie mówić mu po imieniu. Mawiał, że każdy pracownik jest ważny. W dniu, w którym przyszłam po raz pierwszy do pracy znalazł czas aby ze mną porozmawiać, zaprowadził mnie do działu w którym miałam pracować, przedstawił kierowniczce i współpracownikom. Czy tak robi każdy szef?
Zwracał uwagę, krytykował lub karał w zaciszu swojego gabinetu, nigdy nie publicznie. Pamiętam jak wezwał mnie i zapytał o raport, który wcześniej mu przesłałam. Pokazał błąd, który znalazł się w zestawieniu danych. Nie wzięłam za to odpowiedzialności, bo dane dostałam od koleżanki. Zrobiłam to pierwszy i ostatni raz w całej karierze zawodowej. Wystarczyło, że dyrektor powiedział „kto podpisał ten dokument? Ty? Jeżeli tak, to ty jesteś odpowiedzialna za całą jego zawartość.” Nikt o tym się nie dowiedział, a lekcja której mi udzielił trwa do dnia dzisiejszego.
W pochwałach był hojny. Cieszyły go sukcesy pracowników i zawsze znajdował czas aby zapytać, dopytać o szczegóły. Nagradzał też finansowo wybitne osiągnięcia. Wysyłał na kursy, szkolenia aby pracownicy zwiększali swoje kompetencje. Dzięki rozmowom, które z każdym prowadził, wiedział co motywuje każdego z nas (było nas w dyrekcji 100 osób). Jeżeli nie był pewny motywatorów – wtedy pytał lub dawał do wyboru 2 możliwości. Ta metoda zawsze się sprawdzała. Styl zarządzania dostosowywał do poziomu rozwoju pracownika. Śledził jego rozwój, awansował, zwiększał samodzielność. Obecnie mówiąc o takim podejściu powołujemy się na podejście sytuacyjne Herseya i Blancharda oraz na znaczenie czynnika sytuacyjnego jakim jest dojrzałość podwładnych.
Przy całej swojej sile był, jak sam określał – zbyt wrażliwy na choroby i problemy życiowe swoich pracowników. Postrzegał to jako słabość i wiedział, że ludzie mogą to wykorzystywać. Nie walczył z tym lecz analizował poszczególne przypadki i wyciągał wnioski. Znajomość silnych i słabych stron nazwiemy teraz elementem inteligencji emocjonalnej.
Wszystko co robił, robił z pasją. Na poniedziałkowych spotkaniach kierownictwa opisywał, a właściwie malował nam obraz tego, co ma być osiągnięte w najbliższym czasie, jak do tego można dojść, a role i zadania pozwalał wybierać, aby każdy mógł robić to co jest mu najbliższe.
Nigdy nie było w tym dwuznaczności. Niczego nie musieliśmy się domyślać – co szef miał na myśli. Był autentyczny, słowa i czyny były zgodne z sobą. Wysoko cenił otwartość i konstruktywną krytykę. Nigdy się nie obrażał i szanował odwagę pracowników. Nigdy też nie skrytykował odmiennego zdania. Byliśmy dzięki temu otwarci i twórczy. Gdy jakieś przedsięwzięcie nie przyniosło spodziewanych rezultatów brał za to odpowiedzialność na siebie, nie obarczał nas. Co to powodowało? Chcieliśmy za wszelką cenę naprawić, co się da.
Wszystkie cechy mojego pierwszego dyrektora, które opisałam, byłyby nieważne, gdy ich nie wykorzystywał stosownie do sytuacji. Czy są przydatne dzisiaj? Myślę, że tak. Jednak pamiętać należy, że w czasach gdy pewna jest tylko zmiana szczególnie ważne jest wizjonerstwo przywódców. Do realizacji wizji będą potrzebowali strategów. Wielu z nas może tam znaleźć swoje miejsce. Ważna też jest umiejętność wyzwalania entuzjazmu, sprawiania aby ludziom chciało się chcieć. Ważne jest dawanie dużej swobody w działaniu, a nie instruowaniu. Kiedyś przeczytałam, że dobrego przywódcę można porównać do ogrodnika. Ta metafora jest mi bliska, sama bowiem uważam siebie za ogrodnika – amatora.
Aby ogród wyglądał pięknie najpierw zastanawiam się nad każdym zakątkiem. Rozmyślam, szukam inspiracji. Następnie przygotowuję grunt, dobieram odpowiednie rośliny, zasilam je nawozami, podlewam i patrzę jak same rosną. Efekty mojej pracy mierzone są pięknem roślin. Czy nie tak powinno wyglądać przywództwo?